piątek, 30 września 2016

DLACZEGO GÓRY SĄ SEXY?

Dnia 29 września bieżącego roku wziąłem na zaproszenie organizatorów udział w wydarzeniu Ekipy z Sexy Rock Killers Team właśnie pod tytułem 'Dlaczego góry są sexy?" 
Sexy Rock Killers Team to grupa wspinaczy, alpinistów i instruktorów, którzy porzucili górski wyścig szczurów. Nie szukają sponsorów i nie wspinają się na góry medialne czyli najwyższe lub najtrudniejsze, wybierają te, które są naprawdę piękne.
Podczas pokazu emocjonujących filmów z różnych wypraw i opowieści ekipa starała się udzielić odpowiedzi na następujące pytania:
- czy góry są sexy?
- czy wegetarianie mogą być dobrymi wspinaczami?
- czy dziewczyny mogą się wspinać na wysokie góry?
- jak przetrwać w temperaturze -40oC?
- czy to jest bezpieczne?
- jak zacząć przygodę ze wspinaczką?
- jak wybierać cele górskie i wspinaczkowe?
- co zabrać na wyprawę w góry?
- czy warto robić Koronę Ziemi?
- jaką drogę trzeba przejść aby wspinać się na himalajskie szczyty?




Atmosfera i zainteresowanie pokazywanym materiałem była tak duża że czas uciekał za szybko. Bardzo dobrze i z dużą zazdrością oglądało się wyprawy. Życzę dalszych sukcesów. pozdrawiam.

KROK CZWARTY - KURS WSPINACZKOWY Z DOLNĄ ASEKURACJĄ

Z kursu na kurs tak mogę podsumować moje rozpoczęcie wspinaczki z braku czasu nie miałem okazji poćwiczyć na ścianie i wyszło tak że moje kolejne pójście na ścianką było początkiem nowego szkolenia. 27 września bieżącego roku zakończyłem "Kurs wspinaczki sportowej z dolną asekuracją na sztucznej ścianie". Kurs organizowany był przez "Warszawska Szkoła Wspinaczki K2.WAW" link do strony dla zainteresowanych kursami ( http://k2.waw.pl/k2warszawa ) i odbył się na "Arena wspinaczkowa  MAKAK". Wybierając kurs wspinaczkowy warto zastanowić się jakie wymagania stawiamy organizatorom, a jakie wymagania stawiamy samemu sobie. Ja skoncentrowałem się na programie szkolenia, dobrej atmosferze i przede wszystkim bezpieczeństwie jakie było mi zapewnione przez profesjonalnych i licencjonowanych instruktorów. To już mój drugi kurs z tym zespołem tzn instruktorzy Włodek Kierus i Magdalena Leo. 


Kurs liczył sobie 12 godzin lekcyjnych i był podzielony na trzy odrębne dni, a całość szkolenia była skonstruowana tak, aby kolejno nabywane umiejętności wynikały jedna z drugiej. Zacznę od początku:
Dzień pierwszy - rozpoznanie. Czemu rozpoznanie z prostego powodu na tym kursie było nas czworo dwie dziewczyny (Magda i Ania) z innego kursu które już się znały i dwie zupełnie sobie obce czyli Marta i ja. Po krótkim wstępie i przypomnieniu najważniejszych rzeczy przeszliśmy do konkretów czyli uderzyliśmy na ścianę i tu pojawił się mój strach po raz pierwszy, to znaczy. Dziewczyny jako że się znały stworzyły jedną parę więc zostałem ja i Marta niby wydawałoby się oczywistym dla wszystkich teraz to czytających że my stworzymy drugą parę ale czemu pojawił się we mnie strach? Gdyż patrząc na osobę stojącą obok mnie jakoś ciężko mi było przekonać się do tego że my wzajemnie mamy się asekurować z tego co mi się wydaję to Marcie też było ciężko w to uwierzyć, nawet padło pytanie z jej ust "Ty będziesz mnie asekurować?". Już wyjaśniam o co chodzi. Kobiet o wiek, wzrost i wagę się nie pyta ale ja znam te informacje o Marcie pozwólcie że powiem wam to w inny sposób. Ja ważę około 90 kilogramów w chwili obecnej i mierzę 173cm Marta sięgała mi w okolice nosa i ważyła około połowy tego co ja.Więc już możecie zrozumieć moje obawy (CHOLERA NIE UTRZYMA MNIE!!!). Dobra zaczęliśmy się wspinać najpierw rozgrzewka na wędkę góra dół zmiana góra dół... Kolejnym zadaniem było idąc na wędkę i mając przywiązany około dwu metrowy ogon z innej liny wpinanie go w ekspresy tak jak byśmy szli z liną z dolną asekuracją. Po przejściu tak kilku dróg Włodek zebrał nas w grupę i zasugerował że teraz pokaże nam jak się lata. Na pierwszy rzut poszła Marta, z dołu wszystko fajnie wygląda. Marta miała dojść do połowy ściany cały czas wpinając się w przeloty po czym puścić się i zobaczyć jak to jest. No i Marta doszła do połowy ściany tylko jakoś puścić się nie chciała, oczywiście ja asekurując ją z dołu również namawiałem do skoku który przecież pozornie jest taki łatwy. Po pewnym czasie Marta skoczyła dokończyła drogę, zjechała na dół i przyszła moja kolej na naukę latania. Asekurację nad moją wagą przejmuje Włodek idę dochodzę do połowy ściany i to co z dołu wydawało się proste i łatwe staję się nagle czymś co zajebiście ciężko w sobie przełamać. Sam nie wiem ile czasu minęło zanim się puściłem co rzeczywiście nie było wcale straszne. Po skokach zaczęliśmy dalej się wspinać tylko teraz już wyłącznie z asekuracją od dołu i tak do końca zajęć. 
Dzień drugi - jaka ona ambitna. Chyba najtrudniejszy dla mnie dzień z tych trzech dni pod względem fizycznym po jednodniowym odpoczynku od wspinania znowu spotkaliśmy się na drugim dniu szkolenia. Zaczynamy znowu w tych samych grupach rozgrzewkę oraz pierwsze wejścia na ścianę na wędkę góra, dół. Po wstępie następuje wspinaczka z dołem. Włodek dobiera drogi i zaczynamy. Przyjęło się tak że moja partnerka z drugiego końca liny zawszę szła pierwsza i tu mnie całkowicie pogrążała. Marta jest tak ambitna że prawie zawsze dochodziła do końca drogi i używała prawie zawsze chwytów z danej drogi czego ja nie mogłem powtórzyć bo albo nie dochodziłem do końca albo szedłem po wszystkim. Oczywiście nie mam jej tego za złe (idealne proporcje do wspinaczki) ale moje ego leżało na glebie. Dużym plusem było to że zaufałem jej jako mojej asekurantce.
Dzień trzeci - robię postępy. Robiąc drogę po drodze oczywiście w zakresie naszych umiejętności zdarza się tak że robi się te same drogi i na nich właśnie widać że idzie nam lepiej, łatwiej, szybciej. To był bardzo przyjemny dzień na wspinaczkę. Kurs kończył się niespodzianką czyli przypomnieniem latania z dnia pierwszego. Przypominając sobie myśli z dnia pierwszego wyrwałem się na ochotnika że chcę lecieć pierwszy. Dochodząc do trzech czwartych drogi i wychodząc nad jeden przelot bez dłuższego zastanowienia odepchnąłem się od ściany. 


Kurs uważam za bardzo udany. Profesjonalne podejście, a przy tym dużo luzu. Dziękuje instruktorom, a najbardziej osobie z drugiego końca liny Marcie mam nadzieję że się jeszcze spotkamy na ścianie. A wszystkich zapraszam na kolejne relacje gdyż zamierzam zapisać się na sekcję wspinaczkową.

sobota, 17 września 2016

JULBO EXPLORER SPECTRON 4 - BLACK/ORANGE


Krótko mówiąc - Okulary w góry. Julbo Explorer posiadają wszystko to czego potrzebują okulary na wyższych partiach gór. Okulary są wykonane z bardzo dobrych materiałów. Były to moje pierwsze okulary tej firmy i szczerze powiem że byłem zachwycony gdy otworzyłem opakowanie i wziąłem je do ręki. Okularki posiadają soczewkę Spectron 4 przeznaczona dla ochrony przed wyjątkowo mocnym słońcem, redukuję przemęczenie oczu oraz oślepiające promienie. 
 Poliwęglanowa soczewka o stopniu absorpcji promieni 100% UVA, UVB, UVC, 95% światła widzialnego. Pokrycie soczewek specjalistycznym filtrem anty-refleksyjnym, eliminuje powstające odblaski zapewniając idealną przejrzystość widzenia oraz zwiększa wytrzymałość na zarysowania i uszkodzenia mechaniczne. Dodatkowa powłoka w technologii Flash Finish sprawia, że soczewki z zewnątrz są lustrzane. Rekomendowane do użytku wysokogórskiego, sportów wodnych oraz podczas innych aktywności podejmowanych w niezwykle mocnym słońcu. 
Trochę żałuje że nie kupiłem dwukrotnie droższych tych okularów z soczewką Cameleon która jest o wiele lepsza i samo dopasowująca ale na razie cieszę się z tych. 
Świetnie zabezpieczają przed różnymi kontami padania światła. Unikalny kształt okularów oraz boczne panele zasłaniające, zapewnią pełną ochronę przed słońcem, również tym odbitym na przykład od lodu czy śniegu. Pokryte gumą zauszniki nie będą powodować otarć, wygodnie dopasowując się do kształtu głowy.

OKULARY JULBO WHOOPS ZEBRA LIGHT

Okulary Julbo Whoops Zebra są to moje trzy sezonowe okulary których używam nie tylko w górach ale również na co dzień oraz do jazdy samochodem. Są wygodne, dobrze dopasowują się do twarzy, zaokrąglone nauszniki dobrze trzymają, a szkła nie parują mi tak jak było to w przypadku innych okularów.
Polimerowa soczewka fotochromatyczna NXT dopasowuje się do zmiennego oświetlenia (zmiana z kategorii 1 na 3), dzięki czemu nie ma potrzeby wymiany soczewek w zależności od pogody, a także zapewnia 100% ochronę przed promieniami UV. Szerokość soczewek Zebra Light uwalnia pole widzenia w każdych warunkach, a powłoka anifog zapobiega zaparowaniu szkieł, które mogłoby utrudniać widoczność. Soczewka przyciemnia się w niecałe 30 sekund. Okulary stworzone są do uprawiania różnego rodzaju sportów. W zestawie z okularami dostałem wygodne i trwałe etui oraz ściereczkę do przecierania szkieł.  Jedyne czego mi w  nich brakuje to dziurek na przymocowanie sznurka chroniącego przed zgubieniem.
Okulary nie należą do najtańszych lecz kupione w promocji były w całkiem niezłej cenie. Są stylowe wygodne i maja świetne szkła, polecam. 

KROK TRZECI - KURS WSPINACZKI Z GÓRNĄ ASEKURACJĄ

Dnia 10 i 11 września odbyłem swój pierwszy w życiu kurs związany ze wspinaczką. Był to podstawowy kurs wspinaczki z górną asekuracją czyli krótko mówiąc po prostu wspinaczka na wędkę. Kurs organizowany był przez "Warszawska Szkoła Wspinaczki K2.WAW" link do strony dla zainteresowanych kursami ( http://k2.waw.pl/k2warszawa ) i odbył się na "Arena wspinaczkowa  MAKAK". Zajęcia rozpoczynały się w sobotę o godzinie jedenastej i były prowadzone przez dwójkę świetnych instruktorów Włodka Kierusa i Magdalenę Leo. Z początku myślałem że frekwencja będzie większa ale później cieszyłem się mniejszą gdyż były to zajęcia prawie indywidualne za co wielki szacun do organizatorów. Nie było zbyt dużo zbędnego gadania tylko od razu nauka na tym co tygrysy lubią najbardziej czyli na ścianie. Włodek po kilku naszych wejściach zwiększał cały czas skale trudności i pokazywał coraz to nowe rzeczy. 
 Pierwszy jak i drugi dzień minął bardzo szybko i bardzo aktywnie Włodek z którym można było pogadać nie tylko na temat wspinaczki ale też na każdy inny dostarczał nam nowych wyzwań i pozwalał pokonywać to co było dla mnie niemożliwe. Drugiego dnia niestety moja waga nie pozwalała mi zbytnio poszaleć gdyż nie przyzwyczajone mięśnie rąk nie mogły mnie już tak długo utrzymywać jak pierwszego. Mimo to świetnie się bawiłem. 
 Kurs zakończył się zdobyciem certyfikatu, ale przede wszystkim zakończył się świetnie spędzonym czasem. Poza zdobytymi umiejętnościami zdobyłem nowe znajomości i stwierdzam że za tak niską cenę warto było poświęcić swój czas by się czegoś nauczyć. W końcu sam tego chciałem. Pozdrawiam i do zobaczenia na kolejnym kursie który już niebawem. 




DZIEŃ 15,16

Po kilku nieudanych próbach zmuszenia się do biegania poddałem się i stwierdzam że na razie wybieram rower. Póki jest ładna pogoda i nie pada deszcz. Jednak na rowerze moja aktywność jest długa i potrafię utrzymać ją ponad godzinę.



czwartek, 8 września 2016

DZIEŃ 10


Tak jak mówiłem wczoraj, rano nie miałem czasu więc rower wieczorem. Dystans podobny do ostatniego tylko czas lepszy. Byle do przodu.

środa, 7 września 2016

POBIEGANE - DZIEŃ 9


Dziś udało się pobiegać nie rano ale dopiero po pracy. Z braku czasu dziś i jutro muszę przełożyć wysiłek fizyczny na godziny wieczorne. Najważniejsze dla mnie że przekładam, a nie odkładam.
Nawet nieźle mi się biegało choć powyżej 25 minuty już mi brakowało siły. Biegałem na głodniaka i to pewnie dla tego.

wtorek, 6 września 2016

NAJWAZNIEJSZE TO WYJŚĆ Z DOMU - DZIEŃ 8

Budzik zadzwonił dziś o 6.00 tak jak powinienem wstać i pójść biegać ale cóż lenistwo wygrało.Nie docierały do mnie żadne argumenty które krążyły mi po głowie. Przecież mam cel, przecież chcę schudnąć no cóż zamknąłem mocniej oczy i pospałem jeszcze dwie godziny. Oczywiście cały dzień towarzyszyły mi wyrzuty sumienia że nie poszedłem biegać, że nie dam rady schudnąć zachowując się w ten sposób. Wystarczyło tylko wyjść rano z domu, trening sam by się dalej pociągnął. To moje dobijanie się pozwoliło mi się zmotywować i po pracy wsiadłem na rower. Postanowiłem trochę przejechać i mi się to udało.
Dzisiejszego dnia stwierdziłem że moim hasłem motywacyjnym będzie: NAJWAŻNIEJSZE TO WYJŚĆ Z DOMU!!!

poniedziałek, 5 września 2016

KONIEC WAKACJI W TATRACH

Z pierwszym września nastąpił koniec wakacji dla większości osób w naszych Tatrach co nie oznacza od razu opustoszenia szlaków i schronisk w końcu jeszcze miesiąc wakacji mają studenci. Oczywiście Tary żyją cały rok i ja uważam że sezon na nie się nie kończy to ceny w porównaniu do okresu letniego znacząco spadają. Sam byłem świadkiem rozpoczęcia sezonu w schronisku Morskie Oko gdzie jednego dnia przykładowo piwo i naleśniki były tańsze o dwa złote niż dnia kolejnego. Pamiętajmy że Tatry są jednym z najchętniej odwiedzanym miejsc w Polsce. Co roku po tatrzańskich szlakach wędrują istne tłumy, pod szczytem Giewontu tworzą się kolejki chętnych do wejścia na górę. Na wjazd na Kasprowy Wierch trzeba czekać nawet do 5 godzin. Za najbardziej zatłoczone miejsce nie tylko w Zakopanem, ale i w całej Polsce uchodzą jednak Krupówki - nie ma chwili, żeby przez deptak nie przelewały się rzesze turystów. - Zakopane to tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. Przede wszystkim niedzielnych turystów plus lanserów, bo w końcu jak tu się nie pokazać na Krupówkach w nowych butach turystycznych. 
Mimo to jednak na szlakach zrobi się luźniej ale i chłodniej. Powoli zbliża się do nas jedna z najpiękniejszych pór roku w górach jaką jest jesień. Ci co lubią robić zdjęcia lub podziwiać widoki na pewno przyznają mi rację. Moi drodzy wielkimi krokami nadchodzi Polska złota jesień.

KROK DRUGI

Tak właśnie potwierdziłem swoje uczestnictwo w podstawowym kursie wspinaczkowym który rozpoczyna się w najbliższą sobotę 10.IX w Warszawskiej szkole wspinania K2. Zobaczymy co z czym się je i jak to wszystko powinno wyglądać. Szczerze. Już się nie mogę doczekać w końcu sam chcę się czegoś nauczyć tak jak to powinno wyglądać.

BIEG POSZUKIWAWCZY - DZIEŃ 7

Dzisiejsze bieganie było wymuszone poszukiwaniem tablicy rejestracyjnej do mojego samochodu którą zgubiłem poprzedniego dnia podczas nawałnicy jaka przechodziła nad Warszawą. Niestety mimo dobrych chęci i uporu znalazłem cztery inne tablice, a własnej niestety nie. Odnalazłem tylko swoją ramkę do której była przytwierdzona tablica. No cóż - pech. Ważne że chociaż udało się trochę pobiegać.

niedziela, 4 września 2016

OKULARY PRZECIWSŁONECZNE

Pomimo że lato się już kończy chcę poruszyć temat okularów. Moim zdaniem o każdej porze roku absolutnie konieczne. W żadnym wypadku nie zastąpi ich czapka z daszkiem czy kapelusz. Światło odbite od jasnej skały nie mówię tu o śniegu, na wysokości 2000 m nad poziomem morza zawiera tyle ultrafioletu co bezpośrednie światło słoneczne w centrum miasta.



Częścią naszego oka, narażoną na uszkodzenia, jest rogówka. Początkowo, jej poparzenia nie są wyczuwalne, sygnalizuje je jedynie ból głowy (trudno go zdiagnozować, gdyż może być wywołany także wysokością). Potem pojawia się suchość oczu, pieczenie i łzawienie, dalszym stadium jest podwójne widzenie, a na końcu – przejściowa utrata wzroku, trwająca nawet kilka dni.

LAWINY. PORADNIK DLA NARCIARZY I TURYSTÓW.

Bardziej poradnik niż książka do czytania.
„(...) Wychodząc w tereny wysokogórskie, musimy pamiętać, że nie istnieje ryzyko zerowe. Wiedza na temat redukcji ryzyka – która jest »sercem« książki – ma za zadanie zminimalizować je do poziomu występującego w górach w okresie letnim. Kluczem jest konsekwentne stosowanie opisanych zasad oraz realistyczna ocena własnych umiejętności, a także panujących i prognozowanych warunków pogodowych. Chciałbym podkreślić, że niniejsza książka zajmuje się głównie niebezpieczeństwami wynikającymi z zagrożenia lawinowego – musimy więc pamiętać, że pozostaje do opanowania szereg umiejętności związanych z poruszaniem się w trudnym eksponowanym terenie wysokogórskim (...)”. Obowiązkowa pozycja dla każdego narciarza turysty, czy freeridera. Nowe rozdanie dla wszystkich, którzy "lawinoznawstwa" uczyli się pięć, czy więcej lat temu. Może nie wszystko po nowemu, ale sporo nowości, łącznie z (w końcu !) naukowym usankcjonowaniem praktyki, czyli, że teren jeżdżony jest jednak z reguły bezpieczniejszy. Polecam.

PRZESUNĄĆ HORYZONT - MARTYNA WOJCIECHOWSKA

Mimo że ogólnie nie za bardzo lubię książki National Geographic tak książka bardzo mi się spodobała. „Przesunąć horyzont” nie jest zwykłą książką podróżniczą, opisującą suche fakty i powtarzającą wiadomości z encyklopedii czy atlasu. To bardzo osobista relacja z ciężkiego etapu życia autorki. Opowieść, która odbywa się na dwóch płaszczyznach: relacji człowiek – góra oraz człowiek – człowiek i to właśnie sprawia, że czytając tę historię przeżywa się każdą jedną chwilę.

W bardzo prosty i autentyczny sposób Martyna Wojciechowska opisuje nie tylko zachwyt maleńkiego człowieka Górą Gór ale także szacunek i strach, który odczuwa się igrając z niebezpieczeństwami kolosa. I chociaż Everest przeraża swoim ogromem, nie on jest najtrudniejszy do zdobycia. Najciężej jest poznać i zrozumieć samego siebie.

Podziwiam panią Martynę za pasje, upartość i wytrwałość, która pozwala jej podnieść się po upadku i spełnić każde swoje marzenie. Ze wszystkich książek autorki, tą wspominać będę najmilej.

WSZYSTKO ZA EVEREST - JON KRAKAUER

Historia którą zna lub o niej słyszał chyba każdy. Jon Krakauer w 1996 roku wybiera się na Everest wraz z wyprawą Roba Halla na zlecenie magazynu „Outside” by przyglądać się poszerzającej się komercjalizacji góry. Wszystko za Everest jest książką trochę chaotyczną. Muszę się bardzo skupiać – przynajmniej na początku czytania, by cały czas połapać się kto jest kim i co się dzieje w danej chwili opisu. Im dalej czytam, tym już coraz więcej kojarzę, zarówno w osobach jak i miejscach. Krakauer stosuje różne wstawki słowne – prawdopodobnie by książka nie wydawała się monotematyczna – które dotyczą czy to bohaterów czy sytuacji które miały miejsce w przeszłości. Urozmaica tym merytorykę wyprawy, ale chwilami za nadto odbiega od tematu. Jestem żądna wiedzy wydarzeń z 10 maja 1996 roku. Znajduję ten dokładny opis, ale jest poprzedzony wieloma obserwacjami i przemyśleniami Krakauera.
Książka wzbudza skrajne emocje. Nie ma tu oplatania słów w bawełnę. Opisany został tragizm sytuacji jaka miała miejsce 10 maja 1996 roku na Evereście. Krakauer precyzyjnie zabrał się za książkę, która miała stanowić pewien rodzaj terapii. Długo nie mógł dojść do siebie po wydarzeniach z tamtego dnia. Jak pisze – śmierć w górach jest trudna, szczególnie gdy ginie tak wiele osób. Stajesz się wtedy maszyną do egzystowania, bo emocjonalnie jesteś rozdarty na strzępy, ale musisz jakoś zejść na dół, by przeżyć. Polecam.





Krakauer szczęśliwie dla czytelnika nie ciągnie narracji liniowo, przerywa ją różnego rodzaju wstawkami, a to o pierwszych zdobywcach, a to o początkach komercyjnych wypraw w Himalaje. Wszystko to sprzyja lepszemu odbiorowi nieco martyrologicznej lektury.

SZTUKA MINIMALIZMU W PODRÓŻY - MIKE CLELLAND

„Sztuka minimalizmu w podróży. 153 genialne porady, jak się pakować, aby plecak był superlekki” – brzmi tytuł książki Mike’a Clellanda. Książka to przede wszystkim zbiór porad. Nie jest podzielona na wyraźne rozdziały i płynnie przechodzi przez chyba wszystkie aspekty wędrowania: wybór sprzętu, pakowanie, marsz, biwakowanie, zdobywanie wody, jedzenia i kwestię higieny. Nie jest to jednak wyłącznie zbiór sugestii „co zrobić, by było lżej?”. Tam, gdzie mowa o biwakowaniu, zawiera także konkretne i krótkie porady dotyczące wybierania miejsca na noc. W części o nawadnianiu – o piciu wody nieodkażonej, jej uzdatnianiu i uzupełnianiu elektrolitów. Obszerną część zajmują rady dotyczące kuchni: jak, co i na czym gotować, a także jak radzić sobie z brakiem jedzenia. Kupując książkę potraktowałem ją zbyt poważnie i się grubo przeliczyłem. Oczywiście są tu dobre ale moim zdaniem i złe rady. Autor wchodzi na cienką granicę bezpieczeństwa naszego oraz osób nam towarzyszących. Ja zawsze wychodziłem z założenia że lepiej nosić niż się prosić i tak już chyba zawsze pozostanie. Dla mnie śpiwór ma być w worku, a woda w bukłaku. Koniec kropka.

DOTKNIĘCIE PUSTKI - JOE SIMPSON

Książka autorstwa brytyjskiego alpinisty Joe Simpsona dokumentująca jego wyprawę w 1985 w masyw Cordillera Huayhuash, w Andach peruwiańskich, podczas której razem z partnerem Simonem Yatesem podjął próbę zdobycia szczytu Siula Grande.

 Z pewnością jedna z najlepszych książek o tematyce górskiej, o ludzkim bólu i cierpieniu zarówno ciała jak i umysłu. Joe Simpson we wspaniały sposób ukazuje nam walkę człowieka ze swoimi słabościami, a także ukazuje silną wolę i chęć życia, dzięki której człowiek jest w stanie przetrwać chwile największego zwątpienia. Książkę czyta się z dreszczem na plecach, który pozostaje jeszcze długo po zamknięciu jej ostatnich kart. Szczególnie obowiązkowa pozycja literacka dla osób zafascynowanych pięknem, a zarazem niebezpieczeństwem gór. Książkę czyta się jednym tchem tylko czasem kują w oczy błędy ortograficzne które moja wersja książki posiadała. Jest to historia w którą aż trudno uwierzyć, a wydarzyła się na prawdę.





sobota, 3 września 2016

3.2.1...Masakra!!! dzień 5

Po pierwszych dwóch dniach aktywności przyszedł dzień, a nawet trzy dni lenistwa które tłumaczę zmęczeniem oraz brakiem czasu. Gryzie mnie sumienie że pozwoliłem sobie odpuścić ale tylko o dzień trzeci gdyż następne dwa dni rzeczywiście nie miałem w ogóle czasu. Moje zdenerwowanie na własnego siebie podburza tym bardziej świadomość ile obecnie ważę gdyż nie posiadam w domu wagi pozwoliłem sobie stanąć na wadzę hotelowej i co się okazało. Okazało się że nie ważę tak jak przypuszczałem 92 kilogramy tylko waga podskoczyła do kilogramów 94,3 co oddala osiągnięcie mojego celu o ponad dwa kilogramy, ale nic zastosujemy rygorystyczną dietę i damy rade. Niema co się poddawać już na samym starcie.