Historia którą zna lub o niej słyszał chyba każdy. Jon Krakauer w 1996 roku wybiera się na Everest wraz z wyprawą Roba
Halla na zlecenie magazynu „Outside” by przyglądać się poszerzającej się
komercjalizacji góry. Wszystko za Everest jest książką trochę chaotyczną. Muszę się bardzo
skupiać – przynajmniej na początku czytania, by cały czas połapać się
kto jest kim i co się dzieje w danej chwili opisu. Im dalej czytam, tym
już coraz więcej kojarzę, zarówno w osobach jak i miejscach. Krakauer
stosuje różne wstawki słowne – prawdopodobnie by książka nie wydawała
się monotematyczna – które dotyczą czy to bohaterów czy sytuacji które
miały miejsce w przeszłości. Urozmaica tym merytorykę wyprawy, ale
chwilami za nadto odbiega od tematu. Jestem żądna wiedzy wydarzeń z 10
maja 1996 roku. Znajduję ten dokładny opis, ale jest poprzedzony wieloma
obserwacjami i przemyśleniami Krakauera.
Książka wzbudza skrajne emocje. Nie ma tu oplatania słów w bawełnę.
Opisany został tragizm sytuacji jaka miała miejsce 10 maja 1996 roku na
Evereście. Krakauer precyzyjnie zabrał się za książkę, która miała
stanowić pewien rodzaj terapii. Długo nie mógł dojść do siebie po
wydarzeniach z tamtego dnia. Jak pisze – śmierć w górach jest trudna,
szczególnie gdy ginie tak wiele osób. Stajesz się wtedy maszyną do
egzystowania, bo emocjonalnie jesteś rozdarty na strzępy, ale musisz
jakoś zejść na dół, by przeżyć. Polecam.
Krakauer szczęśliwie dla czytelnika nie ciągnie narracji liniowo,
przerywa ją różnego rodzaju wstawkami, a to o pierwszych zdobywcach, a
to o początkach komercyjnych wypraw w Himalaje. Wszystko to sprzyja
lepszemu odbiorowi nieco martyrologicznej lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz